Żółć pustyni

Data:

Mógłbym w tym momencie napisać jak bardzo nie podoba mi się polskie tłumaczenie tytułu filmu - "W pułapce wojny". Takie stwierdzenie bardzo często się w recenzjach pojawia i jest proste, łatwe, plus ładnie nabija miejsce w tekście. Potem dodać coś o tym, że w Polsce nie trafił do dystrybucji normalnej, szerokiej. Dopisać coś jeszcze i byłoby. Ale nie, to nie ten film. Zbyt ważny dla mnie jest. Zacznę inaczej.

"The Hurt Locker", patrząc z wierzchu, jest filmem prostym o oddziale saperów w Iraku. Zlepkiem epizodów, sklejonych postaciami bohaterów, których osią napędową jest odliczanie dni do końca służby. Cudownie sfilmowany, nerwowo, momentami podchodzący wręcz pod reportaż - sporo zbliżeń, ruchu kamery, wstrząsów. Z gamą kolorystyczną taką, że od czasów "Miasta Boga" nie przypominam sobie, żeby ktoś tak świadomie rozgrywał ten element w filmie - wypłowiała żółć pustyni, lodowato zimny błękit bagdadzkiej ulicy, zgnitozielona jesień sceny powrotu, czy wreszcie wyróżniająca się rozegrana na cieniach sceną badania pobojowiska po wybuchu zbiornika. Wykorzystanie kamery 1000 klatek na sekundę robi eksplodujące wrażenie. I właściwie tyle na wstęp wystarczy. Najlepiej by było, gdybyś zakończył lekturę tekstu w tym momencie, zaufał mi, spojrzał na plakat i obejrzał film. Bo im mniej wiesz tym większe robi on wrażenie.

Tylko, że pewnie jest ci mało. Wspomnę o tym, że uwielbiam gdy film ma dobry tytuł, czasem aż do przesady podobno zwracam na to uwagę, a tutaj jest o czym pomyśleć. "The Hurt Locker". Hurt - żal; locker - szafka, skrzynka. Niejednoznaczny tytuł, interpretacje iść mogą w różnym kierunku. Hurt Lockerem może być ktoś, lub coś w co przerzucasz całą nadwyżkę negatywnych emocji, coś co pozwala ci żyć i normalnie funkcjonować. Hurt Locker może być także miejscem w którym odkładasz wszystkie bóle, żale - ośrodkiem w mózgu, ale także czymś namacalnym, jak skrzynka, w której Will James przechowuje elementy bomb, które nieomal go zabiły, albo ta, w której przechowywane są pozostałości po martwych żołnierzach armii. Ciekawa dyskusja wywiązała się na ten temat na forum Word Reference, do lektury tematu zachęcam. Tylko, że nadal może niewystarczająco powiedziałem o filmie.

Więc powiem, że dla mnie cały film rozbija się o coś. co nie do końca widać, trzeba się przyjrzeć. Krótkie, trzysylabowe słowo. Emocje.

Człowiekiem rządzą emocje. Prosta, banalna prawda, nie przeczę. Tak po prostu jest.

Znasz te momenty, w których nie wiesz co powiedzieć. Te, w których chciałbyś coś zrobić, nawet nie do końca wiedząc, czy tak będzie dobrze, ale chcesz to zrobić, żeby zrobić cokolwiek. Bo wydaje ci się, że robić cokolwiek jest lepiej niż nie robić nic. Tylko, że nie zawsze właśnie. Wyłączasz się. Błądzisz myślami, krążysz. Nie wiesz nic. W ogóle. Zupełnie. Bo patrzysz na wszystko ze swojej perspektywy, jesteś uwiązany emocjami do siebie, nie widzisz sytuacji z boku, nie umiesz się zdystansować, choćbyś chciał. I już nie wiesz, czy sam robisz źle, czy to inni ci tak wmawiają. Pewnie prawda leży gdzieś pomiędzy, tak jak to zawsze bywa.

"Hurt Locker" jest filmem o tych momentach. Emocje są tu zimne, uwiązane na smyczach z kabli od bomb domowej roboty, widać je w drobnych gestach, spojrzeniach, scenkach, zaciśniętych pięściach i szczękach, sztucznych uśmiechach, odpalanych papierosach i wahaniach głosu. Najczęściej.

Tylko, że ludzie czasem pękają, a w miejscu takim jak Bagdad, pokazanym jak obca planeta, w którym za strój kosmonauty robi nie tylko napompowany saperski strój, ale także i mundur armii amerykańskiej, gdzie spojrzenia obcych ludzi wiszą na tobie cały czas, śmieci walają się po ulicach, kulawe koty przebiegają przez ulice, zginąć w eksplozji możesz tak samo łatwo jak zakrztusić się piaskiem, a żar leje się strumieniami z nieba, ludzie pękają częściej. Mimo wsparcia psychologa, mimo wsparcia osób ze swojego oddziału gubią się. Płaczą, wchodzą pod prysznic w pełnym mundurze i odkręcają zimną wodę, by paść pod jej ciężarem na podłogę kabiny, dzwonią do żony, lecz nie umieją powiedzieć jej ani słowa. Albo rzucają się z miną cwaniaka jak zasłoną dymną wokół siebie do rozbrajania bomb. Ot tak. Linia życia jest tu splątana, różnokolorowa, miedziana, z plastikową skórą, żeby przeżyć musisz ją przeciąć spoconymi dłońmi, o czym przypominają ci sekundy na zegarku biegnące nieubłaganie do zera, do wybuchu. A życie, poza tymi momentami naćpania adrenaliną, jest puste.

Klimat. Emocje. Sceny takie jak ostatnie rozbrajanie bomby, albo finałowy monolog bohatera, wymawiany do osoby, która zrozumieć nie może, wreszcie samo zakończenie. Montaż. Muzyka. Rewelacyjne kreacje aktorskie, poza krótkimi rólkami Guya Pearce'a i Ralpha Fiennesa, bez wielkich gwiazd. Mógłbym tak wymieniać długo, ale to naprawdę nie ma sensu.

Potężny film.

[przy okazji chciałem się przywitać, pierwsza moja recenzja, tekst dla mnie ważny, mam nadzieję nie ostatni. Komentarze bardzo mile widziane.]

Zwiastun:

Świetnie napisane, naprawdę! I tytuł "Żółć pustyni" też mi się bardzo podoba. Natomiast film mniej. Ale nie dam się wciągnąć w dyskusję bo straciłem już na nią kiedyś cały weekend (o czym możesz poczytać tu). Dla mnie jest to film przeciętny.

Natomiast tekst rewelacja. Pisz więcej!

Potwierdzam, świetna recenzja, napisana z pasją. Miodzio. Czekam z niecierpliwością na więcej.

Witaj w naszej bajce ;)

Bardzo dobry tekst, udało Ci się uchwycić coś, co jest dla mnie samą śmietanką Hurt Locker - ogromne emocjonalne zaangażowanie widza.

Ja też mam nadzieję, że to nie koniec i czekam na jeszcze. :)

niektórego widza :P

Nie przestaje mnie to zadziwiać. Hurt Locker wciągnął nawet Ofermę, który ma w opisie napisane takie rzeczy, że sądziłam raczej, że mu się nie spodoba...

Nie żebym uważała, że to źle - bardzo fajna była ta dyskusja z Negrinem :)

A ja w ramach ciekawostki powiem, że zdarzyło mi się ostatnio rozmawiać z osobą, która uważa ten film za nudny i nieciekawy... łącznie z początkiem, który uznała za nieciekawą dłużyznę. A całość za kompletnie nieemocjonującą. Więc jak widać, każdy odbiór jest możliwy... :)

W razie gdybyś chciał się jej kiedyś pozbyć z tego świata, tej osoby znaczy, mogę pożyczyć Stalkera. :)

Hah. Dzięki za odzew. Cieszę się, że komuś to się chciało przeczytać i się podobało :D Gdy pisałem tą recenzję miałem wrażenie, że jest ona aż za bardzo emocjonalnie napisana...
FIlmu pod niebiosa wychwalać nie będę, pierwszy seans mnie zgniótł, drugi na drugi dzień z bratem, to samo. A nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem film dwa dni pod rząd.
Parę momentów jest irytujących, nie powiem, chociażby scenka z dzieckiem, gdy James odstawia Jacka Bauera, czy moment gdy z buta otwiera bagażnik z ładunkami.
Ale... Kupił mnie ten film. Przyjaźń od pierwszego obejrzenia.

Stalker, demyt, trzeba to w końcu obejrzeć.

Ten film na początku dał mi dużą nadzieję - pierwszy film o wojnie i o żołnierzach, który mnie wciągnął i nie znudził! Pierwszą połowę siedziałam zachywcona, drugą coraz mniej, a końcówka mnie zirytowała. Nie lubię jak mi się interpretację nie tylko podaje na talerzu, ale wręcz wpycha na siłę do buzi, a tak odebrałam ostatnie sceny. Kompletnie nieliczenie się z inteligencją widza.
Dziękuję bardzo za wyjaśnienie tytułu, zastanawiałam się nad nim, choć nie podjęłam wysiłku poszukiwania co znaczy, szkoda, tylko, że brak lnka do tej dyskusji na word reference.
Pozdrawiam serdecznie i jestem bardzo ciekawa kolejnych recenzji.
czara

To ja mam czara chyba identyczne zdanie jak Ty o tym filmie. Zaczął się dobrze i dawał nadzieję na coś oryginalnego, a koniec końców wyszedł z niego cały Hollywood.

Ja tam nie wiem jak to jest z tą podaną na talerzu interpretacją, skoro mimo wszystko jest o nią tyle bojów. :)

A ja bym się spierał, bo uważam, że mimo wszystko nie ma bojów o interpretację. Wszyscy zgadzamy się, co do tego, o czym ten film w zamierzeniu miał być. Bardziej chodzi o to, że realizacja (czyli m.in. fatalna końcówka, oraz bohaterstwo Jamesa) sprawiła, że mnie film do siebie nie przekonał. Ambitne zamierzenia przegrały z pełną kliszy drugą połową filmu. Natomiast Wam te "drobiazgi" nie przeszkadzały widzieć w tym świetnego i oryginalnego filmu. Głównie tym się różnimy :)

Ahem, sprzeciw! :) Różnimy się nie tym, że nam te "drobiazgi" nie przeszkadzały, tylko tym, że nie uważamy końcówki za fatalną, a Jamesa za szczególnego bohatera. Dobrze mówię, Esme?

[szybki edit, Negrin znów mnie wyprzedził]

Dobrze. W sensie o końcówce, że była dobra. Co do interpretacji się zgadzamy chyba wszyscy, tylko Doktor uważa, że James to klasyczny niezniszczalny koleś, który miał być zrujnowanym kolesiem, ale Bigelow zawaliła sprawę. A my że po prostu zrujnowany koleś. Takie jest chyba podsumowanie tej wojny jak na razie. :)

No właściwie mogę się zgodzić :)

Wy nie zauważacie, że druga połowa i końcówka jest fatalna, albo ja nie zauważyłem, że jest świetna :P

Tak jak napisał doktor Pueblo - Hollywood wyszło, jak słoma z butów...

Naprawdę nie uważacie końcówki za kiepską? Dla mnie byłaby ciekawsza, gdyby te "sceny powrotu" ograniczyły się do jednej - na przykład tej w hipermarkecie. Dla mnie mocna. Następne, ta w kuchni, już mnie niecerpliwiły, a na scenie monologu z niemowlakiem zdenerwowałam się - bohater wytłumaczył wszystko, co poeta miał na myśli. I ta kiczowata scena powrotu na front.. Was to nie rozdrażniło?

Ale przecież nikt nie pisał, że to subtelny film. Nawet nie zapowiadał się na taki. Nie oczekiwałam niedopowiedzeń, nie dostałam ich i w porządku.

Facet mógłbym w tym momencie napisać jak bardzo podoba mi się twoja recka. Napiszę krótko: wymiata.

Dzięki :D dzięki bardzo

Dodaj komentarz